Zimny Cristal smakował wybornie, choć Mojito wyraźnie przegrało z tym hawańskim z Dos Hermanos. W drodze do knajpy byliśmy świadkami zjawiskowej dla nas wszystkich sceny. Przy zapadającym zmroku dostrzegliśmy jak z palm na brzegu morza zjeżdżają na sznurkach kokosy. Pod palmami widać było cienie kilku postaci i jakiś konny wózek.
Zatrzymaliśmy się oczywiście, podeszliśmy bliżej. Z obserwacji wywnioskowaliśmy, że pod drzewem stało dwóch braci - jeden prawie dorosły, drugi jeszcze mały chłopiec. Trzeci z kolei dostarczał z góry kokosy. Na nasz widok z maczetą w ręku, zgrabnie i szybko po gładkiej wysokiej palmie małpimi ruchami zszedł na ziemię. Widoku tego małego chłopca wypijającego sok z kokosa a potem wydłubującego i zajadającego ze smakiem kokosowy miąższ długo nie zapomnimy. Daliśmy małemu jakieś słodycze i długopisy, Kubańczycy odwdzięczyli się świeżutkim, ciapniętym maczetą na pół kokosem. Cała sytuacja i widok były dla mnie kwintesencją Kuby - cudowna przyroda (palmy nad brzegiem karaibskiego morza) i ludzie, którzy na pewno lekkiego życia nie mają.
Co do prezentów dla Kubańczyków - mieliśmy z tym pewien problem. Poczytawszy co nieco i posłuchawszy opowieści znajomych zabraliśmy z Polski jakieś drobiazgi - słodycze, lizaki, długopisy, gumki do włosów, z samolotu za radą jednego z forumowiczów zabraliśmy też hiszpańskie gazety z przeznaczeniem dla Kubańczyków, u których mieliśmy mieszkać. Okazało się, że wiele z tych drobiazgów przywieźliśmy z powrotem, bo niejako wstydziliśmy się je rozdawać. Bo niby z jednej strony widać, że Kubańczycy żyją bardzo skromnie, żeby nie powiedzieć biednie, przynajmniej ich domy o tym świadczą. W Playa Larga nasza gospodyni nie mogła nam nawet dać mydła, papieru toaletowego, czy ręczników (akurat wyjechali goście) bo po prostu im tego brakowało. Jednocześnie ci sami Kubańczycy w naszej ocenie chodzą naprawdę modnie ubrani, często obwieszeni biżuterią. Trudno było rozdawać lizaki dzieciom idącym z atrakcyjnie ubraną matką, w okularach przeciwsłonecznych i ze złotymi błyskotkami na sobie. Zachodziliśmy w głowę skąd przy takiej ogólnej mizerii w sklepach biorą oni choćby te ubrania?
Ostatnia noc na Kubie była dość męcząca. Wprawdzie nasza casa jak każda inna z pokojami dla turystów była wyposażona w klimatyzator, ale chodził on tak głośno, że śpiąc w stoperach w uszach nie mogliśmy za bardzo zmrużyć oczu. W poprzednich casach było pod tym względem trochę lepiej, choć bez rewelacji, dlatego jadącym na Kubę i planującym noclegi u lokalsów radzę przy wynajmie włączyć na chwilę klimę i sprawdzić czy poziom hałasu jest akceptowalny. Bo bez klimy nie wytrzymywaliśmy długo.
Dzień 8. Śniadanie wliczone w cenę w Playa Larga okazało się najskromniejsze ze wszystkich na Kubie, dobrze że mieliśmy końcówki zapasów żywnościowych na czarną godzinę zabranych z Polski. Chyba trochę obraziliśmy naszą gospodynię, która podała na śniadanie po plasterku jakiejś smażonej wędliny, a której nikt z nas prawie nie tknął. Wyjeżdżając wyrzuciliśmy te resztki psu biegającemu przy domu. Niestety pies nie jadł tych smakołyków za domem, tylko każdy kawałek z osobna w pysku zanosił bezceremonialnie pod nogi bujającej się w fotelu gospodyni i tam ochoczo pałaszował
;-) Cóż, obsuwa totalna. Dodam jeszcze, że ten pies z dwójką innych poprzedniego wieczora zabijał się wręcz o kawałki kokosa, które wyłupywaliśmy z orzecha otrzymanego od lokalsów.
Po śniadaniu pożegnaliśmy naszych gospodarzy i ruszyliśmy w drogę do Hawany. Po drodze zrobiliśmy zakupy lokalnych pamiątek (czytaj rumu), który w zasadzie wszędzie kosztuje tyle samo. Na lotnisku ceny są minimalnie wyższe, ale za to zakupów nie trzeba rozkładać po walizkach, bo są pakowane do toreb z bezcłówek. Staraliśmy się wydać też resztę CUP, a więc lokalnej waluty, której trochę wymieniliśmy jeszcze w Hawanie. Za CUP naprawdę ciężko coś na Kubie kupić, zwłaszcza coś co nadawałoby się do jedzenia, picia czy wykorzystania. Zjedliśmy lokalną pizzę (opływająca tłuszczem choć smakowo niezła) i zjedliśmy lody z budki żywcem wyjętej z Polski przedwojennej, gdzie Pani wiadrem po farbie dolewała lodową mieszankę do maszyny. Widok budził opór, ale lody okazały się przepyszne, duża porcja w wielkim waflu kosztowała jak wyliczyliśmy równowartość naszych 15 groszy.
Na lotnisko dotarliśmy ze sporym zapasem czasowym, bez najmniejszych problemów zwróciliśmy samochód i odzyskaliśmy depozyt. Przy odbiorze lub zwrocie samochodu z lotniska Kubańczycy doliczają sobie 25 CUC dodatkowej opłaty. Kolejne 25 CUC na osobę trzeba było jeszcze zapłacić jako haracz za wylot z Kuby (okienko do którego podchodzi się już po nadaniu bagażu z kartami pokładowymi). Tuż obok jeszcze cadeca gdyby ktoś musiał dokupić CUC na tę opłatę albo wymienić na euro to co zostało. Od razu dwie uwagi - cadeca jest jeszcze na hali wylotowej, a więc tuż przed wejściem do samolotu, tak więc tam - już po zakupach na wolnocłówce - jest ostatnia szansa pozbycia się kubańskiej waluty. Niestety nie dotyczy to CUP, których na lotnisku pomimo wyświetlanego na ekranie kursu nie chcieli przyjąć. CUP nie da się też zapłacić w żadnym sklepie na lotnisku, dlatego suma summarum przywiozłem z Kuby bodaj 400 CUP - gdyby ktoś potrzebował to jestem do dyspozycji...
No i cóż - zrobiliśmy ostatnie zakupy na bezcłówce (można kupić w zasadzie wszystko - rum, cygara, pamiątki), za resztki waluty wypiliśmy po puszce Bucanero i pożegnaliśmy kubańską ziemię. Samolot do Madrytu wyleciał dość punktualnie, kolacja, spanie, śniadanko i lądowanie w Madrycie przed czasem.
Dzień 9. Po wylądowaniu i odbiorze bagaży w ciągu 4 godzin oczekiwania na Ryanaira do Modlina odprawiłem nas na lot (na Kubie nawet nie szukałem dostępu do internetu). Tu miła niespodzianka w postaci odprawy priorytetowej i miejsc przy wyjściu bezpieczeństwa (nasze nogi były zachwycone!). Rumy zapakowane w Hawanie w reklamówkę z bezcłówki bez problemów przenieśliśmy na kontroli bezpieczeństwa (posprawdzali je tylko w testerze płynów i przepakowali do drugiej reklamówki). Lądowanie w Modlinie i ....to już koniec naszej kubańskiej przygody.
Wyprawa - choć nieplanowana - na pewno fajna, zwłaszcza przy takich cenach biletów. Karaibskie klimaty, muzyka, cudowna przyroda, fantastyczne widoki w kraju jakże specyficznym politycznie, skromni ale zadowoleni z życia ludzie z ich trudną, skromną rzeczywistością. Na pewno warto to zobaczyć zanim Kuba się zmieni (co już się pomału dzieje).
Uprzedzając ew. pytania o koszty napiszę bez jakiegoś wyszczególniania, że całość zamknęła się w kwocie do 3 tys PLN na osobę i jest w tym już wszystko z pamiątkami włącznie.
Tych relacji z Kuby już trochę było a trasy też większość miała podobne, więc ja postanowiłem zmontować filmik bo jednak zdjęcia nie oddają tego co można zobaczyć na filmie. Miłego oglądania
:)https://www.youtube.com/watch?v=lsXd8DWlCjY&feature=youtu.be
Hej. Szukamy podróżników, którzy chcieliby zaprezentować swoje zdjęcia/filmy na imprezie "Jam w lesie". Każdy prelegent otrzyma nagrodę! może ktoś z was chciałby opowiedzieć o swojej podróży na Kubę przed gronem podróżników?? Szczegóły imprezy : http://kalendarzprzygod.pl/jamhttps://www.facebook.com/events/1605647446314609/
klaudia-matlakCzy możesz polecić konkretne adresy w których najlepiej się zatrzymać? Czy istnieje możliwość wynajęcia na miejscu busa - nasza grupa liczy 9 osób.
Mogę podać adresy, gdzie my się zatrzymywaliśmy, choć miejsc dla 9 osób to tam nie było ;-)
No chyba, że licząc sąsiadów dookoła - zarówno w Trinidadzie jak i w Playa Larga. W Hawanie gość u którego spaliśmy miał 2 pokoje na wynajem.
Obawiam się, że z busem też będzie ciężko - największy samochód jaki widzę na cubacation to van - to raczej nie 9 osób. Ale to akurat na normalne 2 samochody.
klaudia-matlakCzy możesz polecić konkretne adresy w których najlepiej się zatrzymać? Czy istnieje możliwość wynajęcia na miejscu busa - nasza grupa liczy 9 osób.
Mogę podać adresy, gdzie my się zatrzymywaliśmy, choć miejsc dla 9 osób to tam nie było
;-)
No chyba, że licząc sąsiadów dookoła - zarówno w Trinidadzie jak i w Playa Larga. W Hawanie gość u którego spaliśmy miał 2 pokoje na wynajem.
Obawiam się, że z busem też będzie ciężko - największy samochód jaki widzę na cubacation to van - to raczej nie 9 osób. Ale to akurat na normalne 2 samochody.
Witam, wybieram się w czerwcu na Kubę. Twoja recenzja była bardzo ciekawa i pomocna w planowaniu podróży. Napisałeś, że służysz pomocą w sprawie CUPów. Chętnie odkupię. Proszę o kontakt na priv. Pozdrawiam
:)
Zimny Cristal smakował wybornie, choć Mojito wyraźnie przegrało z tym hawańskim z Dos Hermanos.
W drodze do knajpy byliśmy świadkami zjawiskowej dla nas wszystkich sceny. Przy zapadającym zmroku dostrzegliśmy jak z palm na brzegu morza zjeżdżają na sznurkach kokosy. Pod palmami widać było cienie kilku postaci i jakiś konny wózek.
Zatrzymaliśmy się oczywiście, podeszliśmy bliżej. Z obserwacji wywnioskowaliśmy, że pod drzewem stało dwóch braci - jeden prawie dorosły, drugi jeszcze mały chłopiec. Trzeci z kolei dostarczał z góry kokosy. Na nasz widok z maczetą w ręku, zgrabnie i szybko po gładkiej wysokiej palmie małpimi ruchami zszedł na ziemię. Widoku tego małego chłopca wypijającego sok z kokosa a potem wydłubującego i zajadającego ze smakiem kokosowy miąższ długo nie zapomnimy. Daliśmy małemu jakieś słodycze i długopisy, Kubańczycy odwdzięczyli się świeżutkim, ciapniętym maczetą na pół kokosem.
Cała sytuacja i widok były dla mnie kwintesencją Kuby - cudowna przyroda (palmy nad brzegiem karaibskiego morza) i ludzie, którzy na pewno lekkiego życia nie mają.
Co do prezentów dla Kubańczyków - mieliśmy z tym pewien problem. Poczytawszy co nieco i posłuchawszy opowieści znajomych zabraliśmy z Polski jakieś drobiazgi - słodycze, lizaki, długopisy, gumki do włosów, z samolotu za radą jednego z forumowiczów zabraliśmy też hiszpańskie gazety z przeznaczeniem dla Kubańczyków, u których mieliśmy mieszkać.
Okazało się, że wiele z tych drobiazgów przywieźliśmy z powrotem, bo niejako wstydziliśmy się je rozdawać. Bo niby z jednej strony widać, że Kubańczycy żyją bardzo skromnie, żeby nie powiedzieć biednie, przynajmniej ich domy o tym świadczą. W Playa Larga nasza gospodyni nie mogła nam nawet dać mydła, papieru toaletowego, czy ręczników (akurat wyjechali goście) bo po prostu im tego brakowało. Jednocześnie ci sami Kubańczycy w naszej ocenie chodzą naprawdę modnie ubrani, często obwieszeni biżuterią.
Trudno było rozdawać lizaki dzieciom idącym z atrakcyjnie ubraną matką, w okularach przeciwsłonecznych i ze złotymi błyskotkami na sobie.
Zachodziliśmy w głowę skąd przy takiej ogólnej mizerii w sklepach biorą oni choćby te ubrania?
Ostatnia noc na Kubie była dość męcząca. Wprawdzie nasza casa jak każda inna z pokojami dla turystów była wyposażona w klimatyzator, ale chodził on tak głośno, że śpiąc w stoperach w uszach nie mogliśmy za bardzo zmrużyć oczu.
W poprzednich casach było pod tym względem trochę lepiej, choć bez rewelacji, dlatego jadącym na Kubę i planującym noclegi u lokalsów radzę przy wynajmie włączyć na chwilę klimę i sprawdzić czy poziom hałasu jest akceptowalny. Bo bez klimy nie wytrzymywaliśmy długo.
Dzień 8. Śniadanie wliczone w cenę w Playa Larga okazało się najskromniejsze ze wszystkich na Kubie, dobrze że mieliśmy końcówki zapasów żywnościowych na czarną godzinę zabranych z Polski.
Chyba trochę obraziliśmy naszą gospodynię, która podała na śniadanie po plasterku jakiejś smażonej wędliny, a której nikt z nas prawie nie tknął. Wyjeżdżając wyrzuciliśmy te resztki psu biegającemu przy domu. Niestety pies nie jadł tych smakołyków za domem, tylko każdy kawałek z osobna w pysku zanosił bezceremonialnie pod nogi bujającej się w fotelu gospodyni i tam ochoczo pałaszował ;-) Cóż, obsuwa totalna. Dodam jeszcze, że ten pies z dwójką innych poprzedniego wieczora zabijał się wręcz o kawałki kokosa, które wyłupywaliśmy z orzecha otrzymanego od lokalsów.
Po śniadaniu pożegnaliśmy naszych gospodarzy i ruszyliśmy w drogę do Hawany. Po drodze zrobiliśmy zakupy lokalnych pamiątek (czytaj rumu), który w zasadzie wszędzie kosztuje tyle samo. Na lotnisku ceny są minimalnie wyższe, ale za to zakupów nie trzeba rozkładać po walizkach, bo są pakowane do toreb z bezcłówek. Staraliśmy się wydać też resztę CUP, a więc lokalnej waluty, której trochę wymieniliśmy jeszcze w Hawanie. Za CUP naprawdę ciężko coś na Kubie kupić, zwłaszcza coś co nadawałoby się do jedzenia, picia czy wykorzystania. Zjedliśmy lokalną pizzę (opływająca tłuszczem choć smakowo niezła) i zjedliśmy lody z budki żywcem wyjętej z Polski przedwojennej, gdzie Pani wiadrem po farbie dolewała lodową mieszankę do maszyny. Widok budził opór, ale lody okazały się przepyszne, duża porcja w wielkim waflu kosztowała jak wyliczyliśmy równowartość naszych 15 groszy.
Na lotnisko dotarliśmy ze sporym zapasem czasowym, bez najmniejszych problemów zwróciliśmy samochód i odzyskaliśmy depozyt. Przy odbiorze lub zwrocie samochodu z lotniska Kubańczycy doliczają sobie 25 CUC dodatkowej opłaty.
Kolejne 25 CUC na osobę trzeba było jeszcze zapłacić jako haracz za wylot z Kuby (okienko do którego podchodzi się już po nadaniu bagażu z kartami pokładowymi). Tuż obok jeszcze cadeca gdyby ktoś musiał dokupić CUC na tę opłatę albo wymienić na euro to co zostało.
Od razu dwie uwagi - cadeca jest jeszcze na hali wylotowej, a więc tuż przed wejściem do samolotu, tak więc tam - już po zakupach na wolnocłówce - jest ostatnia szansa pozbycia się kubańskiej waluty. Niestety nie dotyczy to CUP, których na lotnisku pomimo wyświetlanego na ekranie kursu nie chcieli przyjąć. CUP nie da się też zapłacić w żadnym sklepie na lotnisku, dlatego suma summarum przywiozłem z Kuby bodaj 400 CUP - gdyby ktoś potrzebował to jestem do dyspozycji...
No i cóż - zrobiliśmy ostatnie zakupy na bezcłówce (można kupić w zasadzie wszystko - rum, cygara, pamiątki), za resztki waluty wypiliśmy po puszce Bucanero i pożegnaliśmy kubańską ziemię. Samolot do Madrytu wyleciał dość punktualnie, kolacja, spanie, śniadanko i lądowanie w Madrycie przed czasem.
Dzień 9. Po wylądowaniu i odbiorze bagaży w ciągu 4 godzin oczekiwania na Ryanaira do Modlina odprawiłem nas na lot (na Kubie nawet nie szukałem dostępu do internetu). Tu miła niespodzianka w postaci odprawy priorytetowej i miejsc przy wyjściu bezpieczeństwa (nasze nogi były zachwycone!). Rumy zapakowane w Hawanie w reklamówkę z bezcłówki bez problemów przenieśliśmy na kontroli bezpieczeństwa (posprawdzali je tylko w testerze płynów i przepakowali do drugiej reklamówki).
Lądowanie w Modlinie i ....to już koniec naszej kubańskiej przygody.
Wyprawa - choć nieplanowana - na pewno fajna, zwłaszcza przy takich cenach biletów.
Karaibskie klimaty, muzyka, cudowna przyroda, fantastyczne widoki w kraju jakże specyficznym politycznie, skromni ale zadowoleni z życia ludzie z ich trudną, skromną rzeczywistością. Na pewno warto to zobaczyć zanim Kuba się zmieni (co już się pomału dzieje).
Uprzedzając ew. pytania o koszty napiszę bez jakiegoś wyszczególniania, że całość zamknęła się w kwocie do 3 tys PLN na osobę i jest w tym już wszystko z pamiątkami włącznie.