+1
greg0 9 maja 2015 02:10
Inspiracja wyjazdu na Kubę pojawiła się pewnej styczniowej soboty wraz z niewiarygodną ofertą AirEuropa na przeloty Madryt - Hawana - Madryt za 698 PLN.
Wyspa jak wulkan gorrrąca nie była wcale w naszych planach na najbliższy czas, ale takiego hitu nie można było zmarnować. Decyzja była szybka, wybór terminu, rezerwacja i ...klops.
Jak wielu, którzy próbowali, zamiast potwierdzenia rezerwacji zobaczyłem na ekranie złowieszczy komunikat o błędzie. Kolejna próba z danymi i kartą żony była równie nieskuteczna, potem trzeba było wyjść z domu, więc pożegnałem się z myślą o kwietniowym wyjeździe na Karaiby. Emocje opadły.
Po dwóch dniach sprawdzałem saldo karty kredytowej - jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem blokadę na ponad 3 tys PLN - już wiedziałem, że to rezerwacja AirEuropa dla naszej piątki. Odtąd sprawy potoczyły się błyskawicznie - wiadomość na fejsie do linii i za chwilę rezerwacja na mailu. Zdziwienie i radość pozostałych uczestników wycieczki - bezcenne. Za wszystko inne - płatność Mastercardem ;-)

Nasz pobyt był ograniczony czasowo planami urlopowymi dorosłych i szkołą juniora, który dzięki wyjazdowi w terminie egzaminów gimnazjalnych i wolnego w szkole stracił tylko 2 dni nauki. Tydzień na Kubie to niby mało, ale tak naprawdę to zabrakło nam tylko jakiegoś 1 dnia na dodatkowe byczenie.

Planowanie wyjazdu na Kubę jest specyficzne - sporo rzeczy trzeba ogarniać na miejscu, choć i tak zadziwiające jak wiele przy kubańskim poziomie internetu można załatwić przez sieć. Kubańską wizę (a raczej kartę turysty) załatwiliśmy na dwa tygodnie przed wyjazdem w ambasadzie w Warszawie za opłatą 22 EUR za osobę.

Dzień 1. Po dniu pracy ok. 16 wyjechaliśmy z domu do Modlina. Piątek, więc z założenia omijaliśmy Warszawę, aby zamiast w kolejce do odprawy nie stanąć w stołecznym korku. Ok. 19 zameldowaliśmy się na parkingu Twierdza - Modlin (oferta z groupona 25 zł za tydzień), szybka podwózka i spotkanie całej naszej piątki na lotnisku. Nadaliśmy bagaże rejestrowane, przy okazji zostawiliśmy też podręczne (w drodze powrotnej ta sama sytuacja - Ryanair i tak bierze tylko 90 sztuk bagażu do środka więc ew. chętnych do zostawienia toreb podręcznych przy odprawie rejestrowanego wita z otwartymi ramionami).
Lot do Madrytu opóźniony ze 40 minut, niestety jako towarzystwo rozsiana po całym samolocie ok. 20-30 os. grupa męskiego bydła z Polski w różnym wieku, lecącego ponoć docelowo do Portugalii. Nie wiemy czy była to paczka znajomych czy jakaś wycieczka z PGR-u, w każdym razie przez całą drogę popijali wniesiony alkohol, wznosili głupie okrzyki, wydawali dzikie jęki i Bóg wie co jeszcze. Wielu zdrowo przeholowało z gorzałą, na koniec jeden nie zdążył niestety dobiec do toalety z ręką przy ustach... Żenada.
Szkoda ogólnie pisać o takiej dziczy - mnie było po prostu wstyd, czułem obrzydzenie a 3,5 godzinną podróżą umęczyliśmy się bardziej niż trzykrotnie dłuższym lotem do Havany.
Na szczęście w Madrycie mieliśmy nocleg - z promocji HotWire - 4* hotele po ok. 80 zł za dwójkę i trójkę, w tym jeden z gratisowym śniadaniem. Zasnęliśmy snem sprawiedliwych grubo po północy.

Dzień 2. Po śniadaniu i przepakowaniu (większy rejestrowany) hotelowymi busikami pojechaliśmy na lotnisko. Szybciutko uwolniliśmy się od bagaży, połaziliśmy po wolnocłówce a krótko po 15 wylecieliśmy w stronę Havany.
Lot AirEuropa całkiem w porządku - siedzenia wygodne, kocyki i poduszki, dwa razy posiłek (po starcie samolotowy obiad, przed lądowaniem jakieś pizzetki na ciepło), napoje.
Brak ekraników w siedzeniach, w trakcie lotu wyświetlają 2 filmy przy zamkniętych oknach, a więc taka oficjalna drzemka.
Tak czy inaczej - leci się dłuuugo i lądowanie wszyscy przyjmują z ulgą.

DSC_0007.JPG


Wbrew słyszanym wcześniej opiniom procedury przylotowe w Hawanie długo nie trwały - szybkie zdjęcie, skanowanie paszportu, standardowe pytanie czy było się w Afryce, kontrola osobista (przy przylocie!) i (prawie) witaj Kubo.
Prawie, bo nie przewidzieliśmy ponad godzinnego oczekiwania na bagaże. Straaasznie wolno to szło. Potem okazało się, że z jednej z naszych walizek ktoś podebrał wodę toaletową i sportową czapeczkę (firmówki adidasa) a w zamian włożył nam jabłko. Gdyby nie to jabłko to pewnie nawet byśmy tej "rewizji" nie dostrzegli.

Na lotnisku czekał na nas właściciel casy w Hawanie, którą mailowo zabukowałem jeszcze w Polsce. Zgodnie z umową ogarnął nam znajomego z 6-osobowym samochodem (35 CUC za kurs), którym pojechaliśmy do Habana Central.
Stan techniczny samochodu którym jechaliśmy trochę nas przeraził w perspektywie późniejszego wynajmu auta - leciwy peugeot gasł na każdej krzyżówce, trzęsło się w nim wszystko z nami włącznie. Hawańska uliczka przy której była nasza casa w nocy też nie sprawiała najlepszego wrażenia - odrapane ściany, ciemni ludzie w bramach, strome wąziutkie schody na górę robiły dość ponure wrażenie.
Dopiero ranek miał pokazać, że to właśnie Kuba - jej ciekawa, osobliwa i biedna ale bezpieczna rzeczywistość.

Nasza casa (25 CUC/noc w dwójce i 30 CUC/noc w trójce + 5 CUC/os za śniadanie) okazała się mieć całkiem przyzwoity jak na Kubę standard. Hitem lokalu był taras na który prowadziły kręte metalowe schody z "barem" wypełnionym kolekcją butelek po trunkach i kieliszków - również z polskimi akcentami. Wypiliśmy po kieliszku porzeczkowej soplicy z Polski dla zdrowotności i poszliśmy spać.

Dzień 3. Po kubańskim śniadaniu (pieczywo, omlet z szynką i serem, dżem, owoce, sok, kawa) ruszyliśmy na Hawanę.

IMG_20150419_082139.jpg



IMG_20150419_075938.jpg



DSC_0012.JPG



DSC_0020.JPG



IMG_20150419_092930.jpg



IMG_20150419_101928.jpg



IMG_20150419_093533.jpg



IMG_20150420_082732.jpg



IMG_20150420_102454.jpg



Lokalizacja między Maleconem i Kapitolem okazała się bardzo dobra. Wymieniliśmy pieniądze w cadece (o zgrozo niemal wszystkie CUC dostaliśmy banknotami 20 CUC, bo nie mieli grubszych). Z racji tego, że na zwiedzanie Hawany mieliśmy właściwie tylko jeden pełny dzień, zdecydowaliśmy się skorzystać z czerwonego autobusu turystycznego za 5 CUC/os., którym pojechaliśmy w ok. 1,5 godzinny kurs po Hawanie. Jazda odkrytym autobusem przy lejącym się z nieba żarze była nawet przyjemna, autobus przejechał obok najważniejszych miejsc miasta, do wielu na pewno nie próbowalibyśmy dotrzeć specjalnie i obejrzenie ich "po drodze" w zupełności wystarczyło.

DSC_0053.JPG



DSC_0071.JPG



DSC_0074.JPG



IMG_20150419_121644.jpg



IMG_20150419_123404.jpg




Kubańczycy są bardzo dumni z niektórych pokazywanych miejsc, chlubią się na przykład delfinarium, które przynajmniej z zewnątrz robi ponure wrażenie odrapanymi fontannami z łupiącą się farbą.

Po zrobieniu kółka i powrocie pod Capitol ruszyliśmy na Habana Vieja.
Urokliwe uliczki starówki są jednocześnie obrazem ubóstwa szarych Kubańczyków. Te ich domostwa kiedy do nich zajrzeć są naprawdę baaardzo skromne.
W coraz większym upale dotarliśmy do restauracji Dos Hermanos, gdzie wypiliśmy najlepsze w trakcie całego pobytu Mojito. Podreptaliśmy jeszcze do placu Św. Franciszka, katedry i padnięci od wciąż rosnącego upału (najbardziej paliło ok. 15-16) wróciliśmy na chwilę do casy nabrać sił przed przejażdżką amerykańskim samochodem.


IMG_20150419_124214.jpg



DSC_0118.JPG



DSC_0128.JPG



Nasz wybór padł na pięknego różowego Chevroleta z 1953 roku, wybranego z rzędu lśniących amerykańskich krążowników obok Kapitolu.

IMG_20150419_123209.jpg



DSC_0085.JPG



DSC_0190.JPG


Za wynegocjowaną stawkę 25 CUC dostaliśmy godzinną przejażdżkę po Hawanie. Kierowca z dumą opowiadał o swoim wypieszczonym aucie. Warto wspomnieć, że choć starych amerykańskich samochodów jeździ po Kubie mnóstwo, to bardzo wiele jest w naprawdę fatalnym stanie - niby jeżdżących, ale pomalowanych jak pędzlem, często na różne kolory, trzęsących się jakby były powiązane sznurkiem, chodzących głośno i wypuszczających z siebie kłęby dymu. Nasz chevrolet był pod tym względem dużo lepszy.
W trakcie przejażdżki mieliśmy zabawną sytuację, kiedy na Maleconie dogonił nas jakiś kolega naszego drivera wiozący swoim krążownikiem chyba z siódemkę Francuzów. Za cel postawił sobie wyprzedzenie nas, więc pruł na całego i na jednym z wybojów samochód z Francuzami podskoczył tak wysoko, że otworzyły się drzwi. Sytuacja była o tyle śmieszna dla patrzących z boku, co przerażająca dla siedzącej z brzegu Francuzki, która niemal wypadła na ulicę.
Cóż - takie atrakcje tylko na Kubie.

Po przejażdżce wróciliśmy do casy na umówioną rano kolację u naszych gospodarzy (12 CUC/os.). Kolacja była miksem morskim - langusta, ryba i krewetki. Ja osobiście nie mogłem tego jakoś zmęczyć (i wcale nie dlatego, że mam jakieś zahamowania do owoców morza), ale pozostałej części ekipy nawet to smakowało.
Wszyscy za to chętnie wypiliśmy za wolną Kubę opróżniając pierwszą butelkę Havana Club z Tukolą (kubańska, całkiem niezła wersja coli).

Dzień 4. Po śniadaniu, w czasie kiedy 3/5 ekipy pakowało bagaże, pozostałą dwójką ruszyliśmy do pobliskiego hotelu Dauville odebrać wypożyczony samochód. Skorzystałem z oferty strony http://www.cubacation.net, za ponad 4 dni (w poniedziałek rano odbiór, w piątek po południu zwrot) zapłaciłem z Polski 275 euro za samochód ekonomiczny z ubezpieczeniem.
Na miejscu dopłaciliśmy za pełny bak paliwa po normalnej cenie 1,3 CUC/litr, 12 CUC za dodatkowego kierowcę i depozyt zwrotny 150 CUC.
Formalności chwilę trwały, bo Pani niespecjalnie śpieszyła się z obsługą, potem dzwoniła po Pana, który udostępniał nam już samochód.
Dostaliśmy białego Geely CK - taką chińską wersję toyoty corolli, który okazał się całkiem przyzwoity. Pomieścił 5 osób a przede wszystkim (o co najbardziej się obawialiśmy) okazał się mieć pojemny bagażnik, w który udało się później zapakować wszystkie torby.
Na odchodnym Pan dał nam 3 przykazania dla wypożyczających samochód na Kubie - nikomu nie dawać kluczyka, nie brać nikogo na stopa i nie jeździć po zmroku (pełna zgoda).
Stan techniczny samochodu był daleki od polskich standardów (np. na stałe paliła się kontrolka z wykrzyknikiem, którą ktoś zamalował czarnym markerem), ale jednocześnie auto wypadało bardzo dobrze na tle kubańskiej ulicy.
Od razu napiszę, że zrobiliśmy po Kubie 1300 km bez żadnej awarii, autko na ciągle chodzącej klimie przy pełnym obciążeniu paliło dość ekonomicznie, więc naprawdę przy zwrocie dziękowałem niebiosom za przychylność.

Pożegnaliśmy Hawanę i kierując się na Autopista Nacional ruszylismy w długą podróż na Cayo Coco.
Parę spostrzeżeń kierowcy - jazda na Kubie jest trochę specyficzna. Lokalsi są poprawnymi kierowcami, choć jeżdżą tym czym jeżdżą i to trochę determinuje ich zachowania na drodze. Jazda po autostradzie jest przyjemna - droga jest czasem dziurawa ale mały ruch sprawia, że da się te dziury omijać na dużej prędkości.
Raz na autostradzie zatrzymała nas policja - zwykła kontrola dokumentów, mundurowy pooglądał umowę z wypożyczalni, prawo jazdy, próbował coś pytać po hiszpańsku, ale wobec braku zrozumienia drugiej strony grzecznie zasalutował i ruszylismy dalej.
Zupełnie inna historia jest z podrzędnymi drogami, po których jeżdżą lokalne wynalazki motoryzacyjne typu wozy, riksze, motorowery, autobuso-ciężarówki z ludźmi, czy wreszcie po prostu ludzie jadący wierzchem na koniach. W miasteczkach ruch jest bardzo duży - ludzie, psy, konie i cała motoryzacja sprawiają, że przykazanie o niejeżdżeniu w nocy staje się jak najbardziej uzasadnione.
Oznakowania dróg na Kubie nie grzeszą czytelnością, jeśli są - bywają błędne lub mylące, dlatego polecam jeżdżenie z nawigacją - korzystaliśmy z Mobile Free Navigatora z darmową mapą - naprawdę bardzo dobra pozycja (gdyby jeszcze sygnał z gps nie znikał dziwnie często).

Po kilku godzinach jazdy dotarliśmy wreszcie do bramek wjazdowych na Jardines del Rey - kontrola paszportów (wjeżdżają tylko turyści i tubylcy pracujący na półwyspie), opłata 2 CUC od samochodu i już mknęliśmy po usypanej grobli wiodącej do turystycznego raju Kuby.
26-km droga przez morze o szerokości dwóch pasów ruchu z małym poboczem naprawdę robi wrażenie, nawet kiedy w kościach ma się 500 km kubańskich dróg.
Przed wieczorem zameldowaliśmy się w hotelu Sol Cayo Coco.
Rezerwowany przez niemiecką stronę Neckermanna (po ok. 100 EUR za dwójkę za noc) hotel okazał się być naprawdę dobrym wyborem. Rzeczywistość hotelowych All Inclusive na Kubie to wielki dysonans w porównaniu z resztą tego biednego kraju.
Jeśli chodzi o standard, wyżywienie dla turystów - naprawdę nie ma się czego przyczepić.
Wybór w restauracji ogromny, wiele rzeczy przygotowywanych przez kucharzy na żywo, kilka barów z wszelkiej maści alkoholami, super animacje (muzyka na żywo na wysokim poziomie).
Zmęczeni podróżą i kilkoma drinkami po kolacji zasnęliśmy snem błogosławionych.

Dzień 5. Wreszcie dzień wypoczynkowy. Słoneczny poranek odsłonił piękno miejsca, w którym się znaleźliśmy. Już widok z okna przyprawiał o zawrót głowy, potem było tylko lepiej.

DSC_0314.JPG


Turkusowa woda, biały paseczek, leżaczek pod palmową parasolką, zimny drink w ręce i dobiegająca z baru przy plaży kubańska muzyka - zapewniam, że życie może być piękne.

DSC_0308.JPG



DSC_0213.JPG



DSC_0224.JPG



DSC_0599.JPG



Po obiedzie skuszeni opowieściami spotkanej dwójki Polaków pojechaliśmy jeszcze na Cayo Guillermo w poszukiwaniu Playa Pilar. Zdjęcia w necie nie kłamią - widok zapiera dech w piersiach do tego stopnia, że człowiek nie wie, czy ma robić zdjęcia, kłaść się i chłonąć chwilę czy biec do rozgrzanego morza z pięknym białym jak mąka piaskiem.

DSC_0365.JPG



DSC_0379.JPG



DSC_0410.JPG



DSC_0436.JPG



DSC_0552.JPG



IMG_20150421_171230.jpg



Urocze popołudnie dopełnił przyjemny wieczór w hotelu z przeglądem kubańskich drinków.
Zgodnie stwierdziliśmy, że Mojito i Cuba Libre nie mają sobie jednak równych. Inna sprawa, że w hotelu w roli rumu nie występował Havana Club ale jakiś tańszy zamiennik.

Dzień 6. Pobyt w raju był intensywny, ale jeśli chcieliśmy zrealizować plan i coś jeszcze zobaczyć to trzeba było ruszać w dalszą drogę. Obraliśmy kurs na Trinidad.

IMG_20150422_163829.jpg



DSC_0850.JPG


Droga wszerz Kuby była słabej jakości, z wielką liczbą dymiących po drodze ciężarówek, ale była przede wszystkim duzo krótsza, więc upłynęła w miłej atmosferze. Do Trinidadu dojechaliśmy po południu, po drodze zatrzymując się w punkcie widokowym na Valle de los Ingenios. Oszałamiający widok dopełniała muzyka Julio Iglesiasa z (niestety nieczynnego tzn. nieobsługującego choć otwartego) baru.

DSC_0617.JPG


Nasze pierwsze kroki w Trinidadzie to poszukiwania noclegu. Popularniejsze na tripadvisorze miejscówki okazały się być zajęte, ale oferta miasteczka jest bardzo szeroka. Nie tracąc zbytnio czasu wybraliśmy pokoje u starszej pani, ni w ząb nie mówiącej po angielsku z jej - identyczną pod tym względem - koleżanką sąsiadką z wąsami ;-)
Koleżanka pomagała w meldowaniu nas, rano przygotowywała śniadanie, ogólnie dziwny układ.
Obie panie były miłe, choć jedna drugiej za plecami obrabiała d...ę sugerując nam, żeby pod żadnym pozorem nie kupować kolacji, bo na mieście można zjeść lepiej. Nie mieliśmy takich planów, bo i tak zamierzaliśmy poszukać fajnej knajpki w tym klimatycznym miasteczku, niemniej podejście Kubanki trochę nas zaskoczyło.

Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy zdobyliśmy dzwonnicę w Trinidadzie. Zachodzące słońce nad Doliną Cukrowni oświetlające dachy tego kubańskiego miasteczka jest warte wdrapania się na górę.

DSC_0635.JPG



DSC_0640.JPG



DSC_0647.JPG



IMG_20150422_193407.jpg



DSC_0676.JPG


Spacer ciemnymi uliczkami Trinidadu doprowadził nas do urokliwej knajpy z fajnym jedzeniem.

DSC_0682.JPG



DSC_0703.JPG



DSC_0704.JPG


Nawet długi czas oczekiwania umilany fantastyczną muzyką na żywo był przyjemnością samą w sobie.
Muzyki w Trinidadzie nie brakuje, najbardziej znane są oczywiście słynne schody, na których wieczorem przysiada mnóstwo turystów. Słuchając opowieści o tańczących na nich tubylcach miałem o nich co prawda trochę inne wyobrażenie, ale tak czy inaczej było baaaardzo przyjemnie.
Trinidad to labirynt identycznych uliczek. Przekonaliśmy się o tym boleśnie wracając na nocleg i gubiąc drogę. Właścicielka casy dała nam chyba ze 20 wizytówek, niestety nikt nie wziął żadnej ze sobą. I weź tu w środku nocy człowieku traf. Spytać nie ma jak, bo nie wiadomo o co. Na całe szczęście zapamiętałem nazwę ulicy przy której była nasza casa. Idąc wzdłuż niej jakoś szczęśliwie wypatrzyliśmy "nasz" niebieski domek.

DSC_0720.JPG



DSC_0724.JPG



DSC_0730.JPG



IMG_20150423_103552.jpg



Dzień 7. Po śniadaniu przygotowanym przez panią z wąsami (kawa siekiera!) poszliśmy na spacer po Trinidadzie, na licznych straganach kupiliśmy trochę pamiątek i pożegnawszy nasze gospodynie wyruszyliśmy w kierunku Playa Larga.
Plan był taki, żeby zbliżać się do Havany, aby ostatniego dnia dojazd na lotnisko nie był szczególnie daleki (w razie jakiejś awarii samochodu itp.).
Droga z Trinidadu wiodła najpierw nad morzem, potem krajobraz zmieniał się w miarę zbliżania się do autostrady. Dojechaliśmy nią do Australii, w której to odbija się w drogę wiodącą w stronę półwyspu Zapata.
Do farmy krokodyli La Boca dotarliśmy po południu. Miejsce ogólnie warte zobaczenia za 5 CUC jakie zapłaciliśmy (bez biletów więc pewnie na lewo). Krokodylki są, małe, większe, trochę śmierdzą.

DSC_0769.JPG


Można spróbować nawet dania z (ponoć) krokodyla. Zamówiliśmy z ciekawości jedną porcję. Pan z baru zaklinał się, że to "real crocodile", choć ani forma dania (takie małe pociapane kawałki jak do gulaszu) ani jego smak (jak wieprzowina) nie rozwiały naszych wątpliwości, czy na pewno jedliśmy gada.
Z farmy pojechaliśmy do Playa Larga. To niewielka choć urocza mieścina przy Zatoce Świń.
Przy dojeździe do morza po prawej stronie mija się miasteczko, zaś główna droga skręca w lewo i wiedzie dalej wzdłuż Zatoki Świń do Playa Giron. My zatrzymaliśmy się przy wylocie z Playa Larga przy jakimś hotelu tuż obok plaży. Ochroniarza na bramie zapytaliśmy o wolne miejsca, na co on oczywiście wyjechał z propozycją dużo tańszych noclegów po drugiej stronie ulicy.
Faktycznie raptem 100 metrów dalej stało z 10 nowych cas - wszystkie do wynajęcia i prawie wszystkie wolne. Wzięliśmy jedną z nich (25 CUC/pokój ze śniadaniem), ogarnęliśmy się i ruszyliśmy na plażę. Konkurencji dla Cayo Coco nie było, ale plaża z palmami okazała się urocza, z bardzo płytkim zejściem do wody.

DSC_0824.JPG


Naszym gospodarzom odmówiliśmy jeśli chodzi o ofertę kolacji (właściciel chciał jechać po świeżą rybę), dlatego wieczorem udaliśmy się na poszukiwanie jakiejś knajpy. Trafiliśmy do uroczego lokalu w miasteczku z tarasem z widokiem na piękną zatoczkę z zacumowanymi łódkami i naprawdę fajnym jedzeniem (krewetki, kurczak).


Dodaj Komentarz

Komentarze (9)

shakal 9 maja 2015 02:47 Odpowiedz
Mimo że byłem, z przyjemnością przeczytałem i powspominałem.
maciej-moch 5 czerwca 2015 09:47 Odpowiedz
Tych relacji z Kuby już trochę było a trasy też większość miała podobne, więc ja postanowiłem zmontować filmik bo jednak zdjęcia nie oddają tego co można zobaczyć na filmie. Miłego oglądania :)https://www.youtube.com/watch?v=lsXd8DWlCjY&feature=youtu.be
martaz25 11 czerwca 2015 11:50 Odpowiedz
Hej. Szukamy podróżników, którzy chcieliby zaprezentować swoje zdjęcia/filmy na imprezie "Jam w lesie". Każdy prelegent otrzyma nagrodę! może ktoś z was chciałby opowiedzieć o swojej podróży na Kubę przed gronem podróżników?? Szczegóły imprezy : http://kalendarzprzygod.pl/jamhttps://www.facebook.com/events/1605647446314609/
underwriter 5 lipca 2015 17:13 Odpowiedz
@greg0Wspaniała relacja. Jeszcze bardziej nakręciłeś na zaplanowanie podróży na Kubę. Dzięki.
klaudia-matlak 10 stycznia 2016 18:37 Odpowiedz
Czy możesz polecić konkretne adresy w których najlepiej się zatrzymać? Czy istnieje możliwość wynajęcia na miejscu busa - nasza grupa liczy 9 osób.
greg0 10 stycznia 2016 18:59 Odpowiedz
klaudia-matlakCzy możesz polecić konkretne adresy w których najlepiej się zatrzymać? Czy istnieje możliwość wynajęcia na miejscu busa - nasza grupa liczy 9 osób.
Mogę podać adresy, gdzie my się zatrzymywaliśmy, choć miejsc dla 9 osób to tam nie było ;-) No chyba, że licząc sąsiadów dookoła - zarówno w Trinidadzie jak i w Playa Larga. W Hawanie gość u którego spaliśmy miał 2 pokoje na wynajem. Obawiam się, że z busem też będzie ciężko - największy samochód jaki widzę na cubacation to van - to raczej nie 9 osób. Ale to akurat na normalne 2 samochody.
greg0 10 stycznia 2016 18:59 Odpowiedz
klaudia-matlakCzy możesz polecić konkretne adresy w których najlepiej się zatrzymać? Czy istnieje możliwość wynajęcia na miejscu busa - nasza grupa liczy 9 osób.
Mogę podać adresy, gdzie my się zatrzymywaliśmy, choć miejsc dla 9 osób to tam nie było ;-) No chyba, że licząc sąsiadów dookoła - zarówno w Trinidadzie jak i w Playa Larga. W Hawanie gość u którego spaliśmy miał 2 pokoje na wynajem. Obawiam się, że z busem też będzie ciężko - największy samochód jaki widzę na cubacation to van - to raczej nie 9 osób. Ale to akurat na normalne 2 samochody.
zawistny 30 stycznia 2016 00:05 Odpowiedz
Witam, wybieram się w czerwcu na Kubę. Twoja recenzja była bardzo ciekawa i pomocna w planowaniu podróży. Napisałeś, że służysz pomocą w sprawie CUPów. Chętnie odkupię. Proszę o kontakt na priv. Pozdrawiam :)
zawistny 30 stycznia 2016 09:13 Odpowiedz
greg0Jestem jak najbardziej zainteresowany natomiast mam za mało postów na forum aby Ci napisać PW. Napisz mi proszę w PW swój email. Z góry dzięki.